Nigdy nie robiłam podsumowania roku, a jeśli robiłam to
bardzo dawno, na tyle dawno, że już zupełnie o tym nie pamiętam. Nie wiem czemu
ale czuję teraz ogromny przymus wewnętrzny by takie podsumowanie właśnie
wykonać. Może wynika to z tego, że ten rok był zupełnie inny od poprzednich,
bardzo dużo zabrał nam wszystkim, pokazał jak bardzo jesteśmy jednak bezsilni w
konfrontacji z wirusami. Nie da się ukryć, że chyba wszystkim ten 2020 dał w
kość i to ostro, nie sądzę by w historii zapisał się on jakoś chwalebnie.
Jednak czy aby na pewno był tylko zły?
W moim wypadku był
trudny, sporo zabrał, mało dał, jednak umocnił mnie w jednej dość ważnej sprawie,
zawsze wiedziałam, że rodzina jest dla mnie ważna (mam tu na myśli nie tylko
rodziców, męża ale też ciotki, wujków, kuzynostwo i ichnie potomstwo) teraz
wiem, że jest najważniejsza, bo nawet kiedy nie możemy się spotykać, to te
więzi są i są mocne. Odkryłam na nowo niektóre relacje rodzinne, choć sądziłam
zawsze, że akurat ta relacja nigdy nie będzie mi dana. Także pod tym względem
rok uważam za udany. Dzięki pracy z psychologiem i kilku rozmową szczerym z
moją mamą wreszcie nauczyłyśmy się, tego jak okazywać sobie jak bardzo nam na
nas zależy, wcześniej miałyśmy z tym problem, bo każda z nas nadawała te komunikaty
na innych falach, nie do końca potrafiłyśmy się z tym zgrać, a teraz rozumiemy
się co raz lepiej. Do udanych też zaliczam jeszcze jedną rzecz, w pewnym
momencie zdarzyło się coś o czym napiszę niżej, śmierć mojego ukochanego
zwierzaka na samym początku pandemii, wiem brzmi to dziwnie przy dobrych
aspektach tego roku, ale nie śmierci do niej nie zaliczam. Zaliczam to, że gdy trzeba
było być silnym i podjąć najlepszą dla mojego zwierzaka decyzję to byłam w
stanie ją podjąć (choć było mi bardzo trudno, ale kierowałam się tylko jego
dobrem), oraz to, że od początku do końca byłam przy nim, dzięki temu odkryłam w
sobie siłę o jakiej nie wiedziałam do tej pory. Bo z powodu wirusa musiałam być
u weterynarza całkiem sama tylko ja i mój kochany zwierzak, nigdy nie sądziłam,
że będę miała siłę podjąć taką decyzję i być przy tym wszystkim, ale nie
zostawia się przyjaciela i członka rodziny nigdy.
Niestety rzeczy pod hasłem nieudane w tym roku jest znacznie,
znacznie więcej. Po pierwsze to o czym już wspomniałam pożegnanie mojego
futrzastego przyjaciela, który zawitał u mnie w 2012 roku i bardzo mi pomógł w
najgorszym momencie mojej depresji, ta świadomość, że on jest, że mnie
potrzebuje a ja jego dawała mi siły by mimo wszystko wstać rano i walczyć, bo ktoś
jest ode mnie zależy. Nie abym polecała zwierzaka na depresję, bo zwierz się
pojawił jako dodatek do leków, po prostu moje wewnętrzne poczucie obowiązku i świadomość,
że on mnie potrzebuje mi bardzo pomogło, ale to bardzo indywidualna sprawa
każdego chorego. Zamknięcie, pierwszy lockdown dopadł nas wszystkich oczywiście,
ale mnie w momencie kiedy po prawie 2 latach problemów z wychodzeniem z domu
znów miałam siłę, odwagę i chęci by wyjść. Poczułam się znowu jak w klatce z
której dopiero co udało mi się wyjść, nie muszę mówić, że psychicznie to dobrze
nie wpłynęło na proces zdrowienie i wychodzenia na prostą. Ja i tak miałam to
wielkie szczęście, że miałam przy sobie kochającego i bardzo wyrozumiałego męża
oraz rodziców, tak rodziców podjęliśmy wspólnie decyzję, że przy zachowaniu
wszelkich form ostrożności nadal będziemy się widywać. Gdyby nie oni to było by
ze mną kiepsko, a tak to było ani specjalnie dobrze ani specjalnie źle. Do
kolejnych trudnych doświadczeń tego roku dopiszę stratę swojego miejsca na
ziemi, miałam takie jedno ukochane miejsce znane od dzieciństwa gdzie ładowałam
sobie akumulatory na cały rok, niestety władze zarządzające tym miejscem od lat
próbowały je zamknąć, tym razem Covid im to ułatwił. Stoczyliśmy walkę jak za
poprzednich lat, niestety już nic się nie dało zrobić. Wiecie jak to jest gdy
zna się każdy kamień, każde drzewo i każdy korzeń? No właśnie ja takie miejsce
straciłam. Jasne zostaną piękne wspomnienia i ogromny sentyment ale to nadal
cholernie boli. Do jeszcze jednej bardzo trudnej rzeczy Wam się przyznam którą
obdarzył mnie ten rok, w końcu po to są anonimowe blogi, bardzo mocnego i
trudnego ciosu jaki dostałam prosto w serce od kogoś kogo uważałam za
przyjaciela takiego na zawsze. Nie będę się rozpisywać, bo nie chcę tego po raz
kolejny przeżywać, plus nie chcę być złośliwa bo po co to komu. Jednak pamiętajcie
i to też przypominajka dla mnie nigdy nie wiesz do końca jak wygląda życie
drugiej osoby, nie ważne jak jesteś blisko. To, że wiesz o niej sporo nie
pozwala Ci oceniać jej wedle siebie. Napiszę tylko tyle o tej relacji,
przyjaciel jest bardzo zajęty, praca, studia, remonty, artystyczne wyżywanie
się w różnych aspektach, naprawdę robi wiele, bardzo wiele. Zawsze starałam się
być na tyle ile mogę obok i bardzo go wspierać, mimo iż za często nie byłam
dopuszczana do jego życia, zawsze był jakiś dystans do tego stopnia, że gdy po
przyjacielsku chciałam się dopytać o plany związane ze ślubem (bo się zaręczył
w tym roku), pytając czy w ogóle myśleli ze swoją drugą połówką o ślubie, czy
na razie niekoniecznie to najpierw zostałam spuszczona na drzewo a potem przy
spięciu dowiedziałam się, że wchodzę buciorami w jego życie (zresztą ślub to w
tym wypadku jeden z wielu momentów gdy właśnie tak mnie olano a potem oskarżono
o te buciory). Przy czym starałam się być na każde zawołanie, oczywiście w
dobie lockdownu było to komunikatorowe zawołanie. Nawet wtedy kiedy nie
wiedziałam w co ręce włożyć, bo choć nie pracuję zawodowo to mam swoje
obowiązki, swoje zamówienia i mimo wszystko moje życie nie stoi w miejscu, może
nie jest tak aktywne jak jego ale nie stoi już w miejscu. No i raz ośmieliłam
się nie odpisywać wystarczająco szybko i o zgroza napisałam, że jestem zmęczona
z powodu zarwanych kilku nocy. No i wyczytałam, że nie mam prawa być zmęczona,
że mam spojrzeć na siebie oczami innych (jakbym tego nie robiła całe życie i
gdyby to też mi pomogło w nabawieniu się depresji) bo jak ja siedząca w domu
kura, bez pracy zawodowej mam prawo odczuwać coś takiego jak zmęczenie. Plus dostałam
„dobre” rady co powinnam zrobić by nie pracować w nocy (takie o kant dupy rady)
i że nawet jeśli pracuję w nocy to przecież mam dzień do odespania (co też tak
nie do końca to tak wygląda). Ja głupia nawet próbowałam się wytłumaczyć, po czym
znów dostałam przykaz by patrzeć na siebie oczami innych, co zabawne po raz pierwszy
od bardzo dawna udało mi się właśnie zrywać z takim patrzeniem na siebie, w
czym jest wielka zasługa mojej pani psycholog. Także serio nie wiesz jak
wygląda życie innych, albo chcesz być blisko nich, zrozumieć z czym się borykają
i próbować ich wspierać (ja taka próbowałam być, jeśli mi nie wyszło to bardzo
żałuje ale taka była moja intencja), a nie oceniać wedle siebie. Bo wedle
takiej oceny to fakt ja nic nie robię, ale gdyby mój przyjaciel spróbował być
rzeczywiście blisko i zrozumieć z czym się borykam co dnia budząc się i chodząc
spać z depresją u boku to widział by to co moi najbliżsi, widział by jak
wielkie mimo wszystko poczyniłam zmiany w swoim życiu, jak bardzo różni się ono
od tego przed kilku lat kiedy byłam w najgorszej fazie. Nie on jeszcze miał
czelność pisać do mojego męża niby to martwiąc się a gdy mąż napisał, że mam
prawo być zmęczona to przeczytał to samo co ja, że ja nie mam do tego prawa.
Także po przepracowaniu tego dość mocno z moim psychologiem napiszę to tu jasno
i wyraźnie MAM PRAWO czuć się zmęczona, mam prawo czuć się źle i nie odpisywać
wystarczająco szybko, mam prawo być taka jaka jestem i albo kupujesz mnie właśnie
taką albo daj sobie spokój. Wiele lat zajęło mi uwalnianie się z okowów tego
jaka powinnam być, jaka mam być wedle innych i co inni o mnie myślą, jasne nie
jestem wolna w 100% ale walczę o tę wolność każdego dnia. Walki jakie przeżywam
każdego dnia by wstać i by funkcjonować w miarę normalnie pożerają moją siłę i
sprawiają że bywam zmęczona zanim cokolwiek zrobię, ale taka jest depresja i albo
chcesz być ze mną w mojej walce i rozumiesz, że nie zawsze jestem w formie albo
mierzysz wszystkich swoją miarą i masz mnie za nic. Ja w takim momencie mam
prawo tak mam je by zwyczajnie odseparować się od kogoś kto uważa mnie za mało
wartościową osobę. Także jeśli chorujesz tak jak ja i masz koło siebie kogoś kto
cię tylko dołuję to odważ się i zrezygnuj z takiej znajomości, na początku
będzie bolało ale mimo wszystko warto być wolnym. Czyli tak naprawdę nie ma
tego złego co by na dobre nie wyszło, szkoda mi przyjaźni, szkoda mi lat które przeżyłam
będąc pewna, że mam tę bliską duszę koło siebie która mnie rozumie. A może i
dobrze, że tak się stało właśnie teraz, teraz gdy odzyskuję własny głos i
poczucie, że mam prawo. Kiedyś wydawało mi się, że nie mam prawa czuj się tak
źle jak się czuję bo inni mają gorzej ode mnie, są chorzy na nieuleczalne choroby,
czy są z rozbitych rodzin gdzie jedno z rodziców nadużywało alkoholu, czy z
jakiegokolwiek powodu bo ja w mojej sytuacji rodzinnozdrowotnej powinnam być
szczęśliwa i być wdzięczna, żeby nie było byłam wdzięczna i doceniałam co miałam,
co z tego kiedy wtedy w mojej duszy mieszkał smutek. Teraz nadal tam mieszka
ale już się tak nie panoszy jak kiedyś.
Trochę nie do końca takie mi wyszło to posumowanie roku, ale
cóż w końcu mam prawo do tego by wyglądało ono właśnie tak, w końcu „wolnoć
Tomku w swoim domku”. A teraz pragnę życzyć Wam wszystkim znalezienia w sobie
tego prawa do swoich odczuć i do bycia wolnymi od osądów innych, jasne oni będą
oceniać ale miejmy to gdzieś, nauczmy się mieć te opinie głęboko gdzie słońce
nie dochodzi. Wspierający pamiętajcie, że dla chorych każdy dzień jest walką i
że oni naprawdę mogą być tym zmęczeni, po prostu bądźcie blisko, to naprawdę może
pomóc życzę Wam by pomogło. Walczący życzę Wam odwagi by zawalczyć o siebie, by
poprosić o pomoc specjalistów, byście mieli wokół siebie życzliwych ludzi,
którzy nie są w stanie Was zrozumieć (i niech się cieszą, że nie są w stanie)
ale niech mimo wszystko próbują Was nie oceniać ale wspierać w tej trudnej i
karkołomnej walce. Wszyscy trzymajcie się zdrowo (na tyle ile się da),
szczęśliwie i spokojnie oby ten Nowy Rok był dużo lepszy od tego starego, i
pamiętajcie powtórzę to jeszcze raz Macie Prawo.