Dawno mnie tu nie było, za co przepraszam. Jednak nie da się
ukryć, że depresja ma swoje prawa i czasem zabiera chorym chęć do wszystkiego.
A ja na domiar złego wpadłam w otchłań bulimii, czemu o tym piszę? Cóż inaczej
nie potrafię się z tym skonfrontować. Nie umiem o tym porozmawiać z moimi
bliskimi. To nie znaczy, że oni nie wiedzą o tym, że po prawie każdym posiłku zmuszam
się do wymiotów. Nie myślcie sobie, że jestem chudzielcem, wręcz przeciwnie
jest mnie dużo za dużo, niedawno postanowiłam się wziąć za siebie i poszłam do
dietetyka. Po pierwszym sukcesie (gdzie trzymałam się diety) okazało się, że
moja wola jest słaba, bardzo słaba, zwłaszcza w kwestii słodyczy. Gdy
zgrzeszyłam kilka razy, cóż wyjściem jedynym wydało mi się wyrzucenie z siebie
tego cukrowego zła. Obecnie zdarza mi się iść do sklepu i kupić sporo słodyczy
z myślą, że gdy tylko je zjem to je z siebie usunę, kupuję już z takim
założeniem. Tak wiem, że to jest chore, że to nie jest normalne, ba że jest to
zwyczajnie niebezpieczne dla mojego zdrowia, ale poczucie winny po zjedzeniu
czegokolwiek co nie jest na dobrą sprawę warzywami, jest tak wielkie że nie
potrafię sobie inaczej z nim poradzić, jak właśnie poprzez zwymiotowanie. Absurdalnie
to brzmi, absurdalne to jest ale nic na to nie poradzę, że tak właśnie czuję i
mimo tego, że zdaję sobie sprawę z absurdu tej całej sytuacji to nie jestem w
stanie tego przeskoczyć. Możecie pomyśleć idiotko
to nie jedz tego co wpędza cię w
poczucie winy, tia łatwiej powiedzieć niż zrobić. Czy zdarzyło się Wam
kiedyś obsesyjnie myśleć o czymś? Tak obsesyjnie, że nie mogliście myśleć o
niczym innym, tylko o tym jak to coś zdobyć? Jeśli tak to zrozumiecie co ja
czuję codziennie nawet kilka razy. Tak to jest uzależnienie, tak zdaję sobie z
tego sprawę, ale wiecie co trzeba zrobić by zerwać z uzależnieniem? Tak dokładnie
trzeba zerwać z swoją obsesją, odciąć się od niej, czy zna ktoś namiary na tych
co się odżywiają energią kosmiczną? Bo tylko w tej opcji widzę swoją jedyną
szansę na wyjście z uzależnienia.
Mój maż krzyczy na mnie za każdym razem gdy wychodzę z
łazienki po załatwieniu problemu jedzenia,
moja mama z którą razem chodzę do dietetyka jest szczęśliwa, że udało mi się
zrzucić te kilkanaście kilo w niecałe 4 miesiące, tata cóż wie o problemie ale
gdy w przypływie bezsilności, strachu, w ogólnym wołaniu o pomóc napisałam mu,
że konkretnego dnia zmuszałam się już kilka razy do wymiotów i że tak naprawdę
zdarza mi się coraz częściej, że moje dni tak właśnie wyglądają napisał mi powalcz trochę jak możesz to są jego dokładne
słowa na moje przyznanie się do czegoś na kształt bulimii. Powiem szczerze,
żadna z tych opcji mi ni jak nie pomaga, wręcz przeciwnie pogłębia ona tylko
moje poczucie winy bo czuję, że zawodzę nie tylko samą siebie, ale ich także.
Krzyki męża, jego argumenty, że to bez sensu marnowanie pieniędzy i mojego
zdrowia nie są mi obojętne, ale ja to wszystko wiem, naprawdę wiem. Ale co z
tego kiedy zjem coś nawet zdrowego i obiecuję sobie, że nie będę wymiotować po
tym posiłku to wyrzuty sumienia, że znów zawiodłam, że znów dałam ciała, że znów
zrobiłam coś źle są za duże by sobie z nimi poradzić. Nie radzę sobie z emocjami
jakie mi towarzyszą przy zjedzeniu posiłku. A jednocześnie nie potrafię sobie
odmówić jedzenia. Gdy zacznę jeść to nie potrafię się zatrzymać, wciskam w
siebie wszystko co mam pod ręką, wszystko, zachowuję się jak ludzki odkurzacz.
Mąż tego nie rozumie a jego krzyki, które wiem że wynikają z jego troski o
mnie, sprawiają że czuję się jeszcze gorzej. Postawa rodziców też nie pomaga,
ojciec spycha sprawę jakby to było moje widzimisię z którego mogę w każdej
chwili zrezygnować, a mama zazdrości mi, że przy konkretnym ważeniu straciłam
więcej kilo niż ona. Ta nastawia mnie to do walki ze swoim nowym problemem…
bardzo. Dla tych co ewentualnie nie załapali to była ironia. Jakbyście mieli
kogoś z podobnym problemem to od razu mówię, że zamiatanie pod dywan problemu
nie jest pomocne, krzyk nie jest pomocny, podziw z ilości traconych kilogramów
też nie pomaga. Co może pomóc, nie wiem do końca. Chyba najbardziej potrzebne
jest ciepło i próba zrozumienia, że to nie do końca widzimisię chorego
nieświadomego co takie zachowanie może zrobić z naszym ciałem. Rozmowa ale bez
wymądrzania się a z spokojnym dojściem dlaczego w pewnym momencie czuje się
przymus wymiotowania tego co przed chwilą się zjadło. Miłe też by było zauważenie,
że mimo tego iż gotuje dużo to tak naprawdę nie jem nic z tego co sama
zrobiłam. Nikt z moich bliskich tego nie widzi, albo łatwiej im jest tego nie
widzieć. Wiem, że chorób łatwiej jest nie widzieć, to dużo, dużo łatwiejsze dla
zdrowych. Jednak nie wiem jak innych z problemami ale ja bym potrzebowała
rozmowy takiej w cztery oczy, głównie z najważniejszym facetem mojego życia,
który woli zamieść cały mój problem pod dywan, zresztą jeden i drugi problem tak
traktuje. A to boli jak cholera, także jeśli wiecie, że jesteście dla tych
swoich chorych najważniejsi to nie zostawiajcie ich, nie dajcie się odpędzić (tak
wiem, że czasem gdy nie jest się zdrowym odpycha się ludzi od siebie by ci nie
wiedzieli w jakim to koszmarnym stanie jesteśmy) ale stójcie zawsze blisko, nienamolnie, nieosaczająco ale tak blisko by można było czuć, że zawsze można na Was
polegać, że nie ważne co się stanie Wy będziecie tuż obok, aby usłyszeć te
nasze najczęściej bardzo ciche ale pełne rozpaczy wołanie o pomoc. W tym
wypadku moje wołanie.