Znacie to? Zapowiada się miły dzień, wszystkie znaki na niebie
i na ziemi mówią, że będzie dobrze. Słońce się uśmiecha za chmur, twój pomysł
śniadaniowy wypala, no brakuje tylko śpiewających zwierzątek bo jak by były to
śmiało można by stwierdzić, że jesteśmy częścią bajek Disneya. No ale, zawsze
to okropne ale, nagle zdarza się coś co burzy tą jakże kruchą konstrukcję dobrego
dnia. Nie wiem czym to bywa u Was, ale u mnie dziś było odezwanie się
przyjaciółki, właściwie eksprzyjaciółki, która jakieś 3 lata temu zwyczajnie zerwała
wszelki kontakt, miała dać znać kiedy jej będzie pasowało żebyśmy się spotkały
i koniec. No ale wina leżała po mojej stronie bo nie przybyłam na pierwsze
wezwanie (nie pasował mi termin, tym zawiniłam). Znacie takich ludzi? Typ do
którego trzeba się dopasować, typ od którego zawsze trzeba być gorszym i przed
którym należy się płaszczyć gdy okaże się, że ośmielimy się mieć już jakieś
plany kiedy to nagle nasze bóstwo wezwie nas przed swoje oblicze? Jeśli znacie
to jesteśmy w domu. No to mój piękny dzień został zniweczony przez wezwanie, po
3 latach. Bo nagle jestem potrzebna, okazuje się że moja wiedza o zwierzakach
jest niezbędna, że można mi jednego w potrzebie wpakować do domu, także ten
tego czemu by się nie odezwać. Oraz olać resztę wiadomości gdy bóstwo zda sobie
sprawę, że nie mam możliwości i warunków by przygarnąć biedaka, bo nie jestem
już potrzebna. Wiecie jak wtedy się czuje? Jak zużyta prezerwatywa, przez
chwilę potrzebna ale po zapełnieniu bezużyteczna i przeznaczona tylko na śmietnik,
już w lepszej sytuacji jest chusteczka higieniczna, jej można na upartego użyć jeszcze
z raz czy dwa.
W takich momentach ten nasz w miarę pięknie zaczynający się
dzień staje się koleją szarą i trudną do przeżycia egzystencją, wszelkie oznaki
radości, normalności, chęci do życia idą się je*ać (wybaczcie język ale żadne inne
słowo lepiej nie odda chwilowego stanu mego ducha). Aby wywołać lawinę czasem wystarczy
ruszyć kamyczek. Tak samo jest z równowagą ducha, mini pęknięcie niby nic nie
znaczące zdarzenie potrafi wiele zniszczyć w naszej harmonii i spokoju. Co z tego,
że walczymy o ten spokój nie tylko farmakologicznie ale też i inaczej, walcząc
o siebie samych, kiedy tak nie wiele trzeba by odebrać nam to o co walczy się
latami. Czasem chciałabym być skałą - a rock feels no pain – nie czuć
nic, żadnych emocji, tego obezwładniającego smutku i poczucia bycia nikim,
nawet mniej niż nikim, podludziem nie wartym ani kszty zainteresowania no
chyba, że raz na ruski rok jest coś w czym może się przydać, a jak odmówi to znów
się go odrzuca w kąt.
Nie mam siły udowadniać kolejnej osobie z grona tych mi
bliskich, że jestem coś warta. Bo może oni mają rację? A co jeśli mają rację? W
końcu nie dam rady stanąć na uszach, więc może w ich sposobie traktowania jest prawda
o mnie, nic nie wartej zabawce.
A miało być dziś tak pięknie.
https://www.youtube.com/watch?v=9lr24QlUyww